Maseczki stały się częścią ubioru. Niestety. Było mi smutno, gdy zobaczyłem kolekcję ubrań ślubnych, z kagańcami dopasowanymi kolorystycznie do innych, ozdobnych części garderoby. Zrobione z materiałów utrudniających oddychanie i mających się nijak do ochrony zdrowia, obnażyły po raz kolejny głupotę… choć chyba bardziej, strach ludzki. Bo nasza współczesność zbudowana jest na irracjonalnych lękach, będących żyłą złota dla tych, którzy je roztaczają. Fabrykanci strachów wmówili ludziom, że dzięki maseczkom będą bezpieczni. Zresztą innego zdania mieć oficjalnie nie wolno. Za wolność słowa i wyrażanie własnych poglądów grozi kara, tym bardziej surowa, im bardziej demokratyczny kraj.
Ostatnio rozmawiałem z Niemką, która uzbrojona w maskę wychwalała niemiecki rząd za heroiczną walkę z wirusowym zagrożeniem. Nie wiem skąd ssała informacje, ale według niej, w Niemczech ludzie „uchronili się przed śmiercią, w przeciwieństwie do innych krajów”. Ja też na własne oczy widziałem, jak rozbestwione sensacją media, pokazywały wywożone ciężarówkami trupy, rzekomo masowo padnięte pod ciężarem wuhańskiej klątwy (Ach przepraszam, rządzący ustalili, że nie można tak mówić, bo to wzbudza niechęć do narodu chińskiego, a to przecież nasi przyjaciele są. N’est-ce pas?). Ale wróćmy do zakryć twarzy. Podczas reżimu maseczkowego (i później szczepionkowego), bezustannie jeździłem pociągami przez Europę: z Londynu przez Niemcy do Warszawy lub na Maltę, przez wiele krajów. W środkach transportu bezustannie jadłem, doprowadzając (szczególnie niemieckich) konduktorów do wybuchów złości, bo nawet przez chwilę nie zasłaniałem twarzy. Jeść jednak miałem prawo. Wielokrotnie spotykałem się też z wyraźną dezaprobatą współpasażerów, czujących się w mojej odsłonionej prezencji niekomfortowo. Myślę, że podobny szok wzbudziłaby Afganka, nagle zdejmująca burkę. Co kraj, to obyczaj. Święta prawda.
Jedząc, przyglądałem się nosicielom masek. Najczęściej zakrycia twarzy były wilgotne, wytłamszone i poplamione. Większość z tych osób nie rozumiała tego, co robi. Chyba każdy widział, jak rozwijał się savoir – vivre w koronkowej epoce. Maseczki zakładało się w pozycji stojącej i zdejmowało podczas siadania przy stole. Kładło się je obok sztućców, lub wkładało do kieszeni, w której znajdowały się inne przedmioty. Po kilku rundach, na kagańcach znajdował się cały patogen świata, czego dowiodły liczne badania (podobno publiczne deski kiblowe miały mniej zróżnicowane mikrocywilizacje). Niektórzy w maseczki smarkali, co je dodatkowo usztywniało.
Maseczki i dystans miały nas chronić. Tak nam wmawiano. Ludzie wierzą w słowo płynące z nadajników. Potrzebują autorytetów lub chociaż kozłów ofiarnych. Wtedy im lżej. Utrata wolności, dla wielu, nie jest wygórowaną ceną. Dlatego większość posłusznie ukryła się pod maskami tracąc wolność i zdrowie. Alienacja i oddychanie przez zasłony spowodowały znaczny spadek odporności, zarówno indywidualnej, jak i stadnej. Ludzie rzadko chorowali tak, jak teraz. Nie pamiętam masowych sraczek, odpornych na medykamenty gorączek, odwodnień, omdleń i spadków poziomu cukru na taką skalę. Zdrowe dzieciaki trafiają do szpitala z powodu przeziębień, bo im cukier spada! A frekwencja w wielu szkołach jest najgorsza ever! No i ludzie potrafią chorować trzy razy w miesiącu, mając podobne objawy. Zastanawiam się, na ile to wszystko było celowe. Przecież wiadomo, że unikanie patogenów i wychowywanie dzieci w sterylnych warunkach prowadzi do katastrofy (Zauważyliście, że ludzie noszący maseczki ciągle kaszlą?).
Zajmuję się medycyną alternatywną. Uważam, że wzmacnianie odporności ma priorytetowe znaczenie. Niestety współcześni zapomnieli o tym, że właściwe: odżywianie, oddychanie, poruszanie się i wypoczynek warunkują nasze zdrowie. Otaczająca nas z każdej strony dezinformacja i chaos, nie pomagają. Bo ludzie naprawdę nie wiedzą, komu zaufać. Nikt przecież nie chce cierpieć lub chorować. Komu więc ufać? Według mnie, najlepiej sobie, poświęcając własnemu ja więcej czasu. Czy wiecie, że na przykład najlepszym testem na nietolerancje pokarmowe są nasze własne obserwacje? Trafiający do mnie cierpiący ludzie, często pokazują laboratoryjne wyniki, z których nic nie wynika. Lekarze mają czelność nazywać ich hipochondrykami, przepisując im niszczące organizm sterydy. A czasami wystarczy wykluczyć jeden składnik z diety, zmienić otoczenie, skorzystać z masażu… Obserwacja własnego ciała jest najważniejsza.
Dotyk zawsze pomaga. Refleksologia jest częścią terapii dotykowych, wchodzących w skład terapii zarówno konwencjonalnych, jak i alternatywnych. Właściwie aplikowany dotyk umacnia kondycję psychiczną, usprawnia działanie układu odpornościowego i ogólnie poprawia zdrowie. Właściwy dotyk nie może być jednak ograniczany przez maseczki, przyłbice, fartuchy lub rękawiczki. Jeśli ktoś boi się dotykać innych, zrobi lepiej wybierając pracę w laboratorium lub w biurze, gdzie może odciąć się od wszystkiego, nawet od roślin doniczkowych. Jednak wybierając zawód refleksologa, lub terapeuty dotykowego, należy zrozumieć, że dotyk polega na przekazywaniu bodźców: fizycznych, energetycznych i emocjonalnych.
Maseczki bardzo nas od siebie oddaliły. Ludzie powoli tracą umiejętność odczytywania emocji z twarzy. Jest to widoczne szczególnie u dzieci, które w okresie dorastania i intensywnego przyswajania informacji z otoczenia, zostały odcięte od innych ludzi. Jaki procent dzieci wykazywał nieprawidłowości w zachowaniu trzydzieści lat temu? A jaki procent ma problemy tego rodzaju teraz? Statystyki wypadają dość kiepsko. Ponadto zakrycia twarzy spotęgowały wiele zaburzeń o podłożu psychicznym u dorosłych. W otchłani umysłu wyszło wiele stanów lękowych, obsesji i niechęci. Niektórzy ludzie boją się swobodnie oddychać. A oddech jest ważny. Być może najważniejszy. I nie mam na myśli tylko fizycznej czynności. Chodzi o dobrą energię i miłość. Przecież o to w życiu chodzi. C’nie?