Nie lękajcie się

W czasach, gdy byłem dzieckiem, głupi dorośli straszyli mnie i moich rówieśników na różne sposoby, starając się w ten sposób nas tresować. Najczęściej nie było to spowodowane złą wolą, tylko brakiem mądrości, niską inteligencją lub lenistwem. Niektórym dorosłym straszenie innych sprawiało jednak przyjemność. Bawiło ich to, że baliśmy się: ciemności, określonych osób, czarnych samochodów… Odczuwali nad nami przewagę i być może napawali się wyobrażeniem własnej potęgi.

Właśnie takie czynności dorosłych, zasiewały w nas wszystkich traumy. Nawet z pozoru niewinne, acz niedojrzałe zachowania mogą niczym chwasty, z pojedynczego nasiona, rozrosnąć się i zdominować całą przestrzeń. Dlatego tak wielu ludzi ma problemy natury emocjonalnej, które rzutują na jakość ich życia, najczęściej odbierając im zdrowie i radość przeżywania doświadczeń.

Nie jestem już dzieckiem. Dzisiaj jestem dojrzałym naturoterapeutą i staram się pomagać ludziom, osiągać równowagę. Przyszło nam żyć w czasach prymitywnej epoki Internetu, która w tej fazie rozwoju, służy głównie jako narzędzie odmóżdżające. Oprócz tego, sieć służy do szerzenia strachu, manipulacji i nienawiści. Nigdy w historii ludzkiej „złe słowo” nie szerzyło się tak masowo i nigdy nie wyrządzało tak ogromnej krzywdy. Nigdy też nie byliśmy jako społeczeństwo, mniej empatyczni. Ludzie zaczęli się nienawidzić.

Zastraszając innych, można szybko osiągać cele. Strachem można zmusić innych do działań, na które ludzie, nie zdecydowaliby się w zwyczajnych warunkach. Wszyscy przeszliśmy lockdown, gdzie zmuszano nas do działań, nie tyle niewygodnych, co bezsensownych i nie mających na celu naszego dobra. Wstrzymano świat. W tym czasie umierali ludzie z powodu niewłaściwej opieki medycznej i każda osoba, w akcie zgonu miała wpisywaną nieprawdziwą informację. W mediach mówiono, że ludzie umierali z powodu wirusa, a wszyscy wiedzieli, że umierali z powodu celowych zaniedbań. Co więcej zabraniano wolności słowa, nawet w krajach, w których rzekomo można wyrażać swoje zdanie. Nie można było nawet powiedzieć, że lekarze zamiast leczyć niezbyt ciężką infekcję początkową, kazali czekać osobom schorowanym, aż dochodziło do zapalenia płuc i ciężkich powikłań. Wtedy dopiero zabierano ich do szpitali i robiono wiele nieetycznych rzeczy. Przez cały lockdown byłem w Londynie. Pamiętam, jak w wiadomościach powtarzano mantry strachu. Mówiono „w najbliższych tygodniach będziecie świadkami wzmożonej na nieznaną do tej pory skalę zachorowalności”. Kazano nam zostać w domach, wkładać maski, nie kontaktować się ze sobą. A my niczego takiego nie obserwowaliśmy, choć każdego dnia ignorując nakazy, imprezowaliśmy gdzie i ile się dało. Jednak większość ludzi siedziało w domach. Po roku czasu społeczeństwo zmieniło się nie do poznania. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tylu: depresjach, zbyt późno zdiagnozowanych ciężkich chorobach, czy samobójstwach. Nikt na to jednak nie zwracał uwagi. Każdego dnia bombardowano nas liczbami zgonów i mówiono, że „to jeszcze nie koniec”. A potem już dosłownie wszystko przypisywano wirusowi. Jeszcze żadna choroba nie miała tylu niespójnych ze sobą symptomów. Nawet na alergiczne zaczerwienienie oczu nie przepisywano kropli, tylko kazano „czekać” i poddać się kwarantannie.

Media zarabiały miliony na ludzkiej głupocie i strachu. Nagłówki były coraz bardziej przerażające, a treść główna przypominała scenariusze horrorów o zombich. W telewizji pokazywano wywożone ciężarówkami trupy we Włoszech, a w radio mówiono o budowach ogromnych kostnic. Wielu ludzi tego nie wytrzymało, a rządy nie dbały o to, żeby kogokolwiek uspokoić. Zamiast tego wymyślano coraz to wymyślniejsze nakazy, które w niektórych krajach obowiązują do dziś. Na przykład jadąc przez Niemcy, we wrześniu 2022 roku, mogłem wejść do zatłoczonego pubu i mieszać się z ludźmi w dowolny sposób, jednak siedząc w pociągu musiałem mieć maskę. Z tego powodu kupiłem mnóstwo smakołyków i jadłem je przez całą drogę z Kolonii do Berlina. Mój brak maseczki w wielu pasażerach wzbudzał dyskomfort i poczucie lęku.

Niestety opozycja, także wybrała język strachu. „Wybitni” uzdrowiciele i natchnieni szamani trąbili o szkodliwości zakrywania ust i nosa, strasząc grzybicami płuc. Antyszczepionkowcy i płaskoziemcy prześcigali się w pomysłach, pisząc tak jak ich przeciwnicy, scenariusze przeraźliwej przyszłości. Dziwię się do tej pory, że noworodki wyglądają jak… zwyczajne nowonarodzone dzieci, a ludzie zaszczepieni zwyczajnie nie padli trupem. We współczesnym świecie nie ma umiaru…

Osoby, które szukają u mnie pomocy są najczęściej uzależnieni od informacji. Boją się wielu rzeczy, a strach wychodzi w ich ciałach, w postaci różnych chorób. Nie jest to żadna przenośnia. Od dawna wiadomo, że stres wpływa na funkcje organizmu i prowadzi do wielu chorób, czasami śmiertelnych. Z mojego punktu widzenia, każdą chorobę należy rozpracować u energetycznych podstaw, a dopiero potem łagodzić jej fizyczne symptomy. Skupianie się na ciele fizycznym przypomina branie paracetamolu i na chwilowym usuwaniu objawów. A przecież nie o to chodzi. Choroby powstają w umyśle, na długo przed tym, jak się objawią. Między innymi mają swoje korzenie w traumach i przeżyciach naszych przodków. Nie tylko geny transferują informacje. Robią to również memy, które przekazują informacje pozagenetyczne. Wspomnienia naszych przodków są w nas i mogą wpłynąć na nasze zdrowie. Kolejna przyczyna chorób, może leżeć we wczesnym dzieciństwie jednostki. Tutaj kumulują się wszystkie doświadczenia, które niekoniecznie były prawidłowo odczytane. Miałem klientkę, której nerwica i w rezultacie zaburzenia w odżywianiu wyniknęły z cieni, które widziała na zasłonce, oddzielającej aneks kuchenny od sypialni. Będąc dzieckiem, widziała tam „grubą babę” i jakkolwiek paradoksalnie to brzmi, prawie doprowadziło ją do głodowej śmierci. Ostatnie nasiona zasiewane są w naszym życiu. Czym więcej mamy stresu, tym gorzej dla nas. Dlatego za wszelką cenę, trzeba odcinać się od kultury strachu. Moi klienci mają w sobie wiele skumulowanej złości i najczęściej są pełni obaw. A lęki zawsze są irracjonalne, bo dotyczą czegoś nierzeczywistego, czegoś co się jeszcze nie wydarzyło. Jedni boją się wirusa, inni kolejnych restrykcji. Kolejni ewentualnej wojny, zimna, braku środków do życia i przyszłości w ogóle. Jeszcze inni koncentrują się na tym co było i żyją gdzieś we wspomnieniach, najczęściej użalając się nad sobą. Żadna z powyższych osób nie zdaje sobie sprawy, że zdrowotne problemy, z którymi do mnie przyszli, wynikają z ich umysłu.

Jedną z moich ulubionych piosenek z dzieciństwa, jest piosenka Edyty Geppert „Zawitaj do nas właściwy wietrze”. Do tej pory pamiętam, jak patrząc w lusterko, śpiewałem do dezodorantu razem z nią:

„Trzeba, trzeba śnić, trzeba żyć ponad stan,
Trzeba marzyć i się nie bać, choć rozsądek ci czasem szepce,
Że się boi i że nie chce…”

Bo żyje się tylko raz i „nic dwa razy się nie zdarza… choćbyśmy uczniami byli, najtępszymi w szkole świata, nie będziemy repetować, żadnej zimy ani lata” – jak pisała Szymborska. Dlatego trzeba żyć, gdy mamy ku temu sposobność.

Terapeuta, niezależnie od specjalizacji, powinien być silny, a jego kondycja psychiczna powinna być na tyle stabilna, by móc pokazać, jak wyzwolić się z problemów, bez brania ich na własne barki. Samo dobre serce nie wystarczy, by wyciągnąć topiącą się osobę z wody. Żeby komuś pomóc we wspomnianej sytuacji, trzeba umieć pływać lub mieć odpowiedni sprzęt. Inaczej na dno pójdą przynajmniej dwie jednostki. Umiejętność pływania i znajomość terenu pozwalają prawidłowo ocenić sytuację. Wykwalifikowany ratownik wie, gdzie jest płytko oraz jak poinstruować osobę w potrzebie, aby ograniczyć ryzyko jej śmierci.

Refleksolog po kilkudniowych warsztatach, dietetyk po tygodniowym kursie online, bioenergoterapeuta po przeczytaniu kilku inspirujących książek ( i tak dalej, i tak dalej) nie pomogą osiągnąć równowagi. Naturoterapia wymaga dużej wiedzy i praktyki. Jednym z ulubionych słów osób zajmujących się różnego rodzaju terapiami, jest „holistyczny”, jednak obawiam się, że mało kto rozumie znaczenie tego słowa. Setki refleksologów, których obserwuję uważają, że ich „holistyczne leczenie polega na stymulowaniu całych stóp, bo dzięki temu informacja dociera do całego organizmu i to on sam wybiera, co jest dla niego najlepsze”. Tacy właśnie specjaliści otwierają gabinety i dlatego też refleksologia jest spychana na granicę zabobonów. Czym więc jest medycyna holistyczna? Według holizmu człowiek jest układem całościowym i jako takiego należy go traktować, zapewniając mu komfort bio-psycho-społeczny. A żeby to zrobić, trzeba każdą odwiedzającą refleksologów osobę poznać, zadając jej właściwe pytania. Wszyscy naturoterapeuci ( w tym refleksolodzy) muszą mieć wiedzę z zakresu podstaw medycyny: anatomii, fizjologii i patologii. Wiedza o ciele energetycznym, czakrach, psychologii i socjologii też w zasadzie są niezbędne. I przede wszystkim należy pamiętać, że uczyć należy się przez cały czas.

Trzeba w końcu zacząć poważnie traktować zawód 323011. Wielu kursantów walczy o dyplomy, które tak naprawdę nie są im potrzebne do wykonywania zawodu. Ile wojen, awantur i bezsensownych słów padło w związku z dyplomami. Ile mitów powstało wokół szkół mających lub nie mających uprawnień do wydawania „dyplomów zawodowych”. Tak naprawdę każda firma szkoleniowa może wydawać dowolne dyplomy w zakresie refleksologii i żadna nie ma większych lub mniejszych uprawnień w tym zakresie. Ale ludziom można tłumaczyć różne rzeczy, rzucając przysłowiowym grochem o ścianę. Widocznie lubimy walkę. Tylko jak to się ma do zawodów, które można spiąć synonimem „uzdrowiciel”?

Jestem idealistą i pociągają mnie osoby obdarzone pasją i wewnętrzną siłą. Prywatnie przyjaźnię się wyłącznie z takimi jednostkami, ponieważ przebywanie w środowisku zrzęd i malkontentów obniża energię do wibracji nieodpowiedniej dla ludzi, zaś pozwalanie sobie na strach i obawy powoduje, że wibracja spada na właściwą dla zwierząt, co znacznie skraca życie i wyjątkowo źle wpływa na stan psychiczny i zdrowie. Dlatego według mnie powinniśmy natychmiast porzucać nieodpowiednie dla nas wibracje i osoby, które je emitują. Czasami jest to trudne, ale należy próbować. Często ludzie nie wierzą we własne siły i obawiają się, że sobie nie poradzą w nieprzyjaznym świecie, dlatego pozostają w toksycznych związkach lub żyją z rodzicami, którzy wysysają z nich energię. Takie relacje są groźne, ponieważ ich rezultatem jest wiele poważnych chorób. Nie da się ich wyleczyć, jeśli nie zostanie usunięte źródło. Mam wielu klientów, którzy po kilku wizytach u mnie czują się wspaniale, a potem wracają do swoich światów i wszystko zaczyna się od nowa.

To straszne, błędne koło wydaje się nie mieć końca. Ludzie są tłamszeni i ograniczani przez swoich bliskich i przez cały system edukacyjny, następnie wkraczają w dorosłość, która często nie jest łatwiejsza. Wpadają w system wierząc, że nie mają innego wyjścia. Najczęstszym wyrażeniem, które słyszę od moich klientów jest „no ale co zrobić…”. Mówię wtedy, że najlepiej zacząć od odcięcia się od światowych informacji, zrobienie planów, zarówno krótko- jak i długo terminowych, analiza swoich związków i układów oraz znalezienie odpowiedzi na pytanie, co uczyni ich szczęśliwymi. Z refleksologicznego punktu widzenia, na pierwszym spotkaniu, staram się takie osoby głęboko rozluźnić. Stosuję odpowiednie olejki, muzykę i światło. Pracuję misami, wyrównując energię w czakrach, następnie rozluźniam twarz i głowę. To bardzo ważne. Na końcu zajmuję się stopami. Kilka lat temu odkryłem linie, których masowanie powoduje oczyszczenie energetyczne i przynosi natychmiastowe rozluźnienie. Bardzo ważne są: sesje energetyczne i uspokajające, polegające na ledwo zauważalnym dotyku. Refleksologia czasami przypomina pieszczotę, która wywołuje w organizmie efekt motyla, doprowadzając do oczyszczających łez i śmiechu po nim. Po takim katharzis, dobrze jest wypić zieloną herbatę i poświęcić kolejne pół godziny na szczera rozmowę. Bądźcie najlepsi. Wybierając ten zawód kierowaliście się dobrem innych. Prawda?

Komentowanie tego wpisu zostało zamknięte!