ROK 2022

STYCZEŃ

Londyn • Paryż • Kolonia • Berlin • Warszawa • Berlin • Bruksela • Londyn

Rok 2022 rozpoczął się śpiewająco, w londyńskim klubie Two Brewers. W migoczącym, wielobarwnym świetle jupiterów i kolorowych lamp, oblewani szampanem i obrzucani tęczowym konfetti, życzyliśmy sobie, aby nadchodzący rok był jeszcze lepszy od poprzedniego, choć trudno było nam wyobrazić sobie, że może być jeszcze fajniej. Poprzedni rok bowiem spełnił wszystkie nasze marzenia, jakie w nim pokładaliśmy. Na 2022 roku plany były jednak bardziej złożone, a rozwój Modern Reflexology Academy był najważniejszym priorytetem. Planowałem rozszerzyć działalność na kilka krajów europejskich i zasiać nasiona przyszłej ekspansji w Azji. W tamtym czasie, wiele rzeczy ograniczanych było przez propagandę covidową i Azja była jeszcze przed Europejczykami zamknięta. Dlatego z całych sił rozsiewałem optymizm na wszystkie strony, nie zważając na energie, które nie pasowały do mojego światopoglądu. Nauczyłem się tej cechy od jednego z moich buddyjskich nauczycieli i postanowiłem, że nigdy nie będę traktował przeszkód poważnie, uważając blokady za projekcje mojej wyobraźni. Dlatego zaraz po przebudzeniu, 1 stycznia 2022 roku, opracowałem nowy program szkoleń na cały rok.

Wiele osób próbowało mi wmówić, że powinienem wstrzymać się z decyzjami, bo sytuacja związana z ogłoszoną i narzuconą przez WHO pandemią, była bardzo niestabilna. Podróżowanie wiązało się z wielkim ryzykiem i wielu ludzi mówiło, że nie jest przyjemne. Wmawiano nam, że trzeba bać się ludzi i oddychania…

Nie byłem zdziwiony zmianami, jakie wydarzały się na świecie. Na ten właśnie czas wielkich zmian, czekałem od wielu lat, od momentu, gdy stawałem się coraz bardziej świadomy. O Erze Wodnika mówiło się od dziesięcioleci i każdy wiedział, że jak każda poprzednia, zacznie się burzliwie. Stare musi runąć, aby powstało miejsce dla nowego. Dlatego postanowiłem biec do przodu, z rozłożonymi ramionami, nie bacząc na trawy, które chcąc mnie powstrzymać, rozcinały mi skórę (błogosławieni ci, którzy czytają wiersze i pomiędzy nimi).

W Belgii i Niemczech odwiedziłem swoich klientów, szkolenie w Berlinie odbyło się w sterylnych warunkach i każdy się bał robić zdjęć (pozostały tylko w strefie prywatnej), natomiast Polska zaskoczyła mnie hartem ducha. Byłem dumny z moich rodaków, że się nie dali. Tak jak w Londynie, ludzie okazali się hardzi, przeciwstawiając się reżimowi.

Warsztaty odbyły się zgodnie z planem. Przybyła na nie nadprogramowa ilość ludzi, którzy chcieli nauczyć się nowych, refleksologicznych metod. Nikt bowiem nie pokazywał przede mną jak pracować z energią, relaksować, wyciszać i medytować. Wiele osób słyszało wcześniej o świadomym oddychaniu, wspomaganiu leczenia podczerwienią, terapią dźwiękiem, ale nikt tego nie nauczał. Zresztą nie mógł, bo były to moje metody, które opracowałem i ochroniłem patentem, w czym pomogła mi moja cudowna i najlepsza na świecie prawniczka.

Połowę stycznia spędziłem w podróży, ucząc refleksologii i moich innych metod wspomagania leczenia dotykiem i oddechem. Odwiedziłem wiele europejskich stolic, z których łączyłem się z moimi studentami prawie codziennie, prowadząc kursy online. Zainteresowanie było tak wielkie, że w styczniu skończyła się dostępność warsztatów na cały rok.

LUTY

Londyn • Bruksela • Berlin • Warszawa • Budapeszt • Bukareszt • Sofia

Akademia Nowoczesnej Refleksologii żyła swoim życiem, a ja, zgodnie z postanowieniami, zdecydowałem nauczać naturoterapii również online. Wiedziałem, że istotą Ery Wodnika jest rewolucja i postęp technologii, dlatego też nie miałem wątpliwości, podejmując taką decyzję. Miałem też świadomość, że nadchodzi wolność, którą poprzedzi wiele mniejszych i większych zrywów. Nie chciałem w tym uczestniczyć. Wraz z Marcinem postanowiliśmy opuścić na jakiś czas Londyn i „dotknąć ludzi”, bo tego właśnie nam zabraniano. A my nie mieliśmy na żadne zakazy ochoty.

W Berlinie ponownie odwiedziłem studentów i pomogłem kilku osobom, które najbardziej potrzebowały dotyku. Następnie pojechaliśmy do Warszawy, gdzie przywitały nas tłumy wspaniałych ludzi. Warsztaty były naprawdę pełne mocy. Pomagały mi wybrane asystentki, z których niektóre miały zostać pełnoprawnymi nauczycielami, przekazującymi opisane przeze mnie metody. Już wtedy wiedziałem, że będzie ciekawie, bo przywiozłem do Polski: logikę, opartą na anatomii mapę stóp i naturoterapię wyłaniającą się z klasycznej wiedzy medycznej. Nie wszyscy mi kibicowali. Postanowiłem jednak skoncentrować się tylko na świetle przede mną i o to samo prosiłem ludzi, którzy byli blisko mnie. To bardzo ważne, aby emocje innych nas nie rozpraszały.

Po warsztatach wyjechaliśmy do Budapesztu. Zima była ciepła i stolica Węgier przywitała nas błękitnym niebem. Mieszkaliśmy w pięknym apartamencie, naprzeciwko dworca Keleti, a centrum naszej Akademii znajdowało się koło beżowego, kaflowego pieca, który ogrzewał całe mieszkanie. Tam też jedliśmy śniadania, które Marcin przynosił z kanapkowni i z lokalnego Starbucksa. I to właśnie było poranne, słodkie lenistwo. Wieczorami uczyłem nowych kursantów refleksologii na wielu poziomach, praktyki uważności i medytacji, dzięki której czuli się lepiej. A po zajęciach, najczęściej w piątki, szliśmy zaszaleć, bo wychodzenie między ludzi, tańczenie i poznawanie przyjaznych dusz jest dla mnie najważniejsze. A Węgrzy mają świetne kluby, nieziemskie wina i ludzi o wielkich sercach.

W połowie miesiąca wyjechaliśmy do Bukaresztu, który odwiedziliśmy po raz pierwszy. Stolica Rumunii bardzo pozytywnie nas zaskoczyła: czystością, dobrą komunikacją i życzliwością jej mieszkańców. Przez wiele lat pracowałem z Rumunami i o każdym z nich ciepło myślę. Zawsze bezinteresownie nieśli pomoc i naprawdę wiele razy mi pomogli. Pogodę mieliśmy piękną – przez cały czas świeciło słońce, dlatego zwiedzaliśmy wiele terenów zielonych, z których najznakomitszym okazało się Muzeum Wsi. Spędziliśmy tam cały dzień, bo obaj lubimy takie klimaty. Czym bliżej natury, tym lepiej. Każdego dnia w godzinach przedpołudniowych nagrywałem i publikowałem wykłady, a wieczorem spotykałem się ze studentami, prowadząc kolejne kursy. W lutym ukończyłem też rysować refleksologiczną mapę stóp, będącą najwierniejszym odzwierciedleniem anatomii człowieka. Było to szalenie trudne.

Ostatni tydzień lutego spędziliśmy w Sofii. Pogoda naprawdę nas rozpieszczała, a my czuliśmy się jak w raju. Niestety 24 lutego rozpoczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę i wiele ludzi wokół zaczęło cierpieć. Media zacierały ręce, bo nikt nie reagował paniką na wieści o nowych falach wirusa, natomiast wojna wywołała wiele paniki, z której można było czerpać kasę. Obserwowałem nerwowe reakcje, zwłaszcza u spontanicznie reagujących na takie wydarzenia Słowian i prawie codziennie prowadziłem bezpłatne live’y na których można było medytować. Wtedy też powstało pełne szkolenie kontroli umysłu i panowania nad lękiem i wiele medytacji zostało nagranych.

Bulwar Witosza w Sofii.

Zielony tramwaj.

Nie można pozwolić, by emocje brały nad nami kontrolę. Panika, która wtedy powstała spowodowała więcej szkód niż pożytku. Wszędzie panował chaos i choć postawa wielu ludzi była godna podziwu, pomoc bez zbędnych emocji, byłaby skuteczniejsza. Uczyłem tego już wiele lat temu, prowadząc kursy z zakresu pierwszej pomocy. Szanse na uratowanie nieprzytomnego zwiększają się wprost proporcjonalnie do poziomu naszego opanowania i rozsądku. Drugą rzeczą, którą wtedy starałem się wytłumaczyć wielu osobom, jest umiejętność bycia szczęśliwym w trudnych sytuacjach. Szczęście to stan umysłu, a nie odczucie zależne od aktualnej sytuacji. Jeśli wewnętrzna radość pojawia się tylko w dobrobycie, jest sztuczna i przeminie, wywołując cierpienie.

MARZEC

Sofia • Istambuł • Ankara • Istambuł • Kathmandu

Ostatniego lutego, do Sofii zawitała zima i choć było nadal słonecznie, nie chcieliśmy marznąć. Naszym celem była Gruzja, jednak postanowiliśmy spędzić jakiś czas w Turcji, licząc na smaczne jedzenie, słynną turecką gościnność i łaźnie z gorącą parą. Spakowaliśmy się i w ciągu kilku godzin dojechaliśmy autokarem do Stambułu, do naszej ulubionej dzielnicy Karaköy. Dołączyła do nas nasza przyjaciółka z Londynu – Aneta, z którą zwiedzaliśmy najciekawsze miejsca w ciągu dnia. Wieczorami bowiem cały czas pracowałem. Ilość szkoleń online była tak duża, że nie miałem wolnych nawet weekendów. Dodatkowo wtedy właśnie wiele grup kończyło kursy i godzinami przeprowadzałem egzaminy.

Jeden z wielu egzaminów, przeprowadzanych on-line. Mam szczęście, bo trafiam na bardzo ambitnych kursantów i prawie zawsze, wszystko wiedzą. W szkoleniach, które prowadziłem codziennie, brało udział kilkaset osób z wielu krajów. Nie musieli nigdzie wyjeżdżać, a ja mogłem podróżować. Pamiętam jak w marcu, po raz pierwszy zacząłem doceniać ten stan rzeczy.

A tu stacjonarnie…

Jedna z licznych grup, podczas szkoleń on-line. Zajęcia były bardzo intensywne. Przez lockdown, szkolenia przez internet stały się czymś naturalnym. Rzeczywiście, jeśli chodzi o przekazywanie teorii dorosłym, jest to wygodna forma nauki, która nie sprawdza się w kształceniu dzieci. Do tej pory czule wspominam niektóre grupy, z którymi po szkoleniu zostawaliśmy na łączach i zwyczajnie rozmawialiśmy, dobrze się ze sobą bawiąc.

Prywatnie, pokochaliśmy Stambuł. Jest to miasto tak różnorodne, że każdy może znaleźć coś dla siebie. Absolutnie wyborne jedzenie, wspaniałe, niepowtarzalne knajpki w których serwowane są unikalne desery, i te łaźnie z rytuałami obmywania ciała, wytrawnymi masażami i niekończącymi się rozmowami przy herbatce, na lożach, wśród słodkich zapachów. Dla mnie odkryciem było tuzin nocnych klubów, gdzie mogłem wytańczyć zmęczenie, bo naprawdę dużo pracowałem. Moja rola nie polega tylko na prowadzeniu szkoleń i warsztatów. Muszę rozwijać szkołę, kontaktować się z dziesiątkami ludzi każdego dnia, planować szkolenia, nagrywać filmy z wykładami, krótkie filmy na różne media społecznościowe i tak dalej. Poza tym w marcu sprzedaż refleksologicznej mapy stóp była tak duża, że co kilka dni musieliśmy zamawiać dodruki, oraz tuby, do których trzeba je było wkładać. Zatrudniłem moich rodziców, którzy po kilkanaście razy dziennie musieli chodzić na pocztę. Nie było to łatwe, ponieważ w pewnym momencie, w związku z sytuacją na Ukrainie, zabrakło pieniędzy w bankomatach. Panika po raz kolejny doprowadziła do bardzo nierozważnych działań, w wyniku których powstawał coraz większy chaos. Pamiętam, jak rodzice chodzili po sąsiadach, pożyczając gotówkę, oddając przelewami.

Gdy Aneta pojechała, pojechaliśmy pociągiem do Ankary, skąd tydzień później mieliśmy udać się do Tbilisi. Jednak wydarzenia związane z wojną spowodowały, że apartament, który opłaciliśmy na trzy miesiące z góry, został oddany uchodźcom. Kolejny, który wstępnie zarezerwowaliśmy – również. W hotelu mieszkać nie chcieliśmy, a i tych było niewiele. Zaczęliśmy zastanawiać się nad Grecją, jednak powstrzymał nas fakt, że nadal byli pod pręgieżem manipulacji wirusowej. W Ankarze mieszkanie było bardzo wygodne, a ja miałem tak dużo pracy, że zmiany nie były wskazane, bo każdego dnia musiałem łączyć się ze studentami. Przerwę miałem dopiero 28 marca i właśnie wtedy, spontanicznie polecieliśmy do Nepalu. Gdy wylądowaliśmy przeszyło nas takie szczęście, że wszystko inne przestało się liczyć. Znaliśmy Kathmandu jak własną kieszeń, mieliśmy tam wielu przyjaciół i mnóstwo gratów. Dodatkowo była tam stupa Boudhanath, która dawała nam wszystko, czego potrzebowaliśmy w życiu…

Komentowanie tego wpisu zostało zamknięte!